.

sobota, 27 września 2014

10.

     Po przeczytaniu tych dwóch słów zasnęłam niczym z prędkością światła. Ś p i j  s ł o d k o.
Czwartkowy poranek zaczęłam tak samo jak ten ze środy. Poranna toaleta, szybkie śniadanie, kawa, toaleta z Mailo, złapanie taxówki, kupienie dwóch kaw i dotarcie do mojego biurka z numerem 1. Dziś o dziwo nie spotkałam Pana szefa wszystkich szefów, więc gdy tylko usiadłam na moim krześle odetchnęłam z ulgą.
- Dziś również taki zapał do pracy? - Marco nawet nie wychylając nosa znad komputera zapytał w dość dobrym humorze.
- Oczywiście! Kawa z pobliskiej kawiarenki doda nam jeszcze więcej energii. - zrobiłam łyk patrząc na monitor.
Odpaliłam pocztę i zabrałam się za wysyłanie zaproszeń na bal charytatywny. Nagle doznałam szoku i zaśmiałam się dość głośno, gdy na liście gości zobaczyłam swoje nazwisko. Momentalnie poczułam wzrok pracowników na sobie. Powstrzymałam śmiech i spuściłam wzrok łapiąc się za czoło.
- Marco, czy to jakiś żart? - podniosłam tyłek i szepnęłam, zaglądając znad ścianki boksu do Marco.
- O co chodzi? - podniósł wzrok znad komputera.
- O to! - pokazałam mu kartkę i wskazałam palcem moje nazwisko.
- To normalne, że osoby, które są odpowiedzialne za organizację, dostają zaproszenia.
- Ale... Ja nie mogę, nie chcę. - oparłam czoło o kant ścianki boksu.
- Vicky, to twój obowiązek. Ja też tam będę.
Przewróciłam jedynie oczami i opadłam na krzesło. W porze lunchu wyszłam się przewietrzyć i obowiązkowo kupiłam kawę na resztę godzin pracy. Mimo kofeiny, już czułam się ospała, co nie było normalne w moim przypadku. Po przerwie, kolejne godziny strasznie szybko minęły. Przeciągnęłam moje obolałe nie wiadomo po czym ciało i podniosłam tyłek z krzesła.
- Kreacja na bal wybrana?
- Marco, proszę. Nie dobijaj mnie. Zajmę się tym w weekend. - wrzuciłam telefon do torebki i usłyszałam jego śmiech. - Co Cię tak śmieszy?
- Przeżywasz to jakby był to twój ostatni dzień życia. - pokręcił głową.
Rzuciłam mu złowrogie spojrzenie.
- Coś słabo wyglądasz, jadłaś? - nagle jego twarz przybrała poważny wyraz.
- Tak, kanapkę.
- Przez cały dzień? Oszalałaś?
- Przestań. Po prostu się nie wyspałam.
Nic nie powiedział. Weszliśmy do windy, zjechaliśmy na parter i pożegnaliśmy się pod budynkiem, gdyż szliśmy w przeciwne strony. Starałam się złapać taxówkę, ale coś mi to nie wychodziło.
- Vicky? - usłyszałam znajomy głos za sobą. Odwróciłam się.
- Lucas? Czy ty musisz być wszędzie tam  gdzie ja?
- Nie, nie, nie. To ty jesteś zawsze tam gdzie ja. - uśmiechnął się i ja również.
- Co tu robisz?
- Organizujecie mi wesele, przyszedłem skontrolować wszystko.
W duchu ucieszyłam się, że to nie ja jestem odpowiedzialna za jego wesele, chociaż wtedy panna młoda pewnie nie brałaby w nim udziału.
- Podwieźć Cie?
- Nie trzeba, złapie taxówkę.
- Właśnie widzę jak dobrze Ci idzie. Chodź.
     Audi A1. AH. Jechaliśmy w ciszy. Lucas prawą dłoń trzymał luźno na kierownicy, a w drugiej trzymał papierosa, którym co chwile się zaciągał.
- Palisz? - w końcu się odezwał.
- Od jakiś dwóch tygodni nie palę. - mimo to poczułam nikotynowy głód czując dym.
- Cholera. - wyrzucił papierosa przez okno i zamknął je. - Mogłaś powiedzieć, wiem jak trudno jest wdychać dym, gdy zmaga się z rzuceniem tego świństwa.
- Nie przeszkadza mi to... Skoro to świństwo, to czemu to robisz?
- Na coś trzeba umrzeć, nie? No i mam bardzo stresujące życie. - uśmiechnął się.
- Co takiego w nim jest stresującego?
- Dowiesz się w swoim czasie moja panno. - odwrócił głowę w moją stronę i posłał mi naprawdę bardzo przyjemny uśmiech.
- CZERWONE! - krzyknęłam, gdy kątem oka zobaczyłam sygnalizację świetlną i czerwony kolor.
Lucas momentalnie zahamował a moim ciałem szarpnęło do przodu. Gdyby nie pasy, które amortyzowały, nabiłabym sobie niezłego guza.
- Kurwa, nic Ci nie jest?
- Nie, nie... - trzymałam się za serce, a drugą ręką odgarnęłam włosy z twarzy. Spojrzałam na niego i wybuchłam śmiechem.
- Co cię tak bawi?
- Zrobiłeś niesamowitą minę. - oberwało mi się za to pięścią w ramię. - Ej! - oddałam.
- Jak dziecko. - również zaczął się śmiać.
***
     Spacerowałam z Mailo niedaleko budynku w którym mieszkam. Kolejne dwa słowa tego faceta utknęły mi w głowie. M o j a  p a n n o. Nie mogłam się na niczym skupić. Byłam strasznie zmęczona i marzyłam już o moim wielkim łóżku. Chciałabym już być po piątkowej pracy i siedzieć razem z Kate i Davidem. Na widok budki z kebabem zaburczało mi w brzuchu. Oczywiście nie pogardziłam i zamówiłam sobie kebaba w cieście z ostrym sosem. Mniam. Po skonsumowaniu go na ławce skierowaliśmy się z Mailo w stronę domu.
     W mieszkaniu nalałam mojemu olbrzymowi świeżej wody i sama wypiłam jakieś pół litra zimnej wody z lodem. Dopiero jest koniec lipca, mam dość tego słońca. Lubie je tylko wtedy, gdy leże plackiem i opalam tyłek. Nawet moje mieszkanie nie posiada balkonu, więc o opalaniu mogę pomarzyć.




~*~
W mojej głowie kompletna pustka.

2 komentarze:

  1. Ah, mam nadzieję, że z tego całego wesela nic nie wyjdzie ^^ albo czekam przynajmniej na coś ciekawego z panem szefem wszystkich szefów.
    Do następnego, weny! ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Serdecznie zapraszam na nowy rozdział na www.figure-you-out.blogspot.com

    Pozdrawiam,
    Charlie

    OdpowiedzUsuń